ŻYCIE NA "DARZE MŁODZIEŻY"
Kto nie uczestniczył aktywnie w rejsie
i nie był na statku żaglowym nie może mieć pojęcia, co oczywiste, wrażeń i przeżyć,
których doświadcza się podczas podróży morskiej. Postawy studentów wobec siebie,
kolegów, przełożonych na statku, uczelni i zawodu marynarza zmieniają się, ponieważ
jedną z głównych cech postaw jest jej plastyczność. Zadaniem studentów jest
wykonywanie ściśle określonych zadań regulaminowych na statku w zakresie nawigacji,
osiąganie pozytywnych rezultatów w nauce i obowiązkach marynarskich, w każdej chwili
może być np. ogłoszony alarm do żagli. Co początkowo nie jest zrozumiałe dla studentów
otrzymują oni numer identyfikacyjny (nosi się go na szelkach asekuracyjnych). Założenia
teoretyczne o kształtowaniu postaw wskazują, że jest to proces często długotrwały.
Może on zaczynać się od postaw obojętnych, poprzez słabe pozytywnie do silnych
pozytywnych lub też w sposób odwrotny. Postawy pożądane mogą być w odbiorze studentów,
szczególnie kandydatów, odbierane w pierwszej chwili od entuzjastycznych zwykle na lądzie,
poprzez obojętne, do negatywnych, w skrajnych przypadkach wrogich. Trudne sytuacje, np.
gdy student w ciągu dwóch tygodni rejsu musi poznać nazwy wszystkich lin (ok.120) pod
warunkiem BW, znaczy braku wyjścia w porcie na ląd, nie jest jednak zadaniem łatwym,
jednak wykonalnym. Działał tu przymus, ale studenci integrowali się i wspólnie
pomagali sobie, aby osiągnąć cel. Na żaglowcu nie może być przecież żadnego niedbałego
wykonywania obowiązków, bowiem każdy członek grupy pracuje dla wszystkich.
Wypowiedzi studentów z rejsu do Japonii 22.07.1983-23.02.1984, pierwszego w historii
polskiego szkolnictwa morskiego rejsu-semestru na morzu:
- "...uważam, że statek posiada funkcjonalne rozwiązania, salę wykładową,
mesę studencką i sześć kubryków, nie miałem większych kłopotów ze znalezieniem
miejsca na naukę i wypoczynek. Uważam, że na żaglowcu nie można było zapewnić
lepszych warunków niż te które mieliśmy..."
- "...brak warunków do nauki, niemożność przebywania samemu, ale socjalne bez
zarzutu w porównaniu z innymi żaglowcami, np. z Japonii", "ciasnota, nie
najlepsza klimatyzacja, brak miejsca do nauki, źle rozwiązana sprawa miejsca na własne
rzeczy, wygodne koje, ale nie zawsze sprawdzające się w trakcie sztormu...",
"starano się stworzyć dobre warunki dla statku, ciągła praca, służby, wachty,
nauka, wyczerpanie psychiczne..."
- "Wspólna praca, ciągłe przebywanie razem w czasie rejsu spowodowało
powstanie jakiejś solidarności, przyjaźni pomiędzy studentami, pomocy w nauce. Poza
tym najbardziej owocna jest praktyczna nauka zawodu. Było to dla mnie twardą szkołą,
ale dzięki temu potrafiłem zmobilizować się do dużego wysiłku i zaliczyć wszystko,
by w przyszłości mieć łatwiejszą i przyjemniejszą pracę..."
- "Człowiek poznawał prace na morzu, swój przyszły zawód. Nauka była
czynnikiem, który wiązał wszystko w całość. Nie marnowało się czasu na lenistwo,
lecz trzeba było umiejętnie gospodarować czasem, dzieląc go na naukę, prace i
odpoczynek..."
Rejs kandydacki do Leningradu, rok 1989:
- "Życie praktykantów na statku opiera się na ciągłej pracy na statku i dla
statku. Kandydaci są podzieleni na trzy wachty i pracują po 8 godzin dziennie (wachta w
porcie lub dwa razy po cztery godziny na morzu). Pobudka dla wachty służbowej w porcie
godz. 6:00 - rozpoczęcie dnia na statku. Do godz. 8:00 wachta wykonuje porządki na
statku. O godz. 8:00 służbę przejmuje inna wachta, która pracuje do godz. 16:00, a po
niej wachta trzecia mająca służbę do 24:00. Służby w morzu trwają dwa razy po
cztery godziny na dobę. Śniadanie rozpoczyna się mniej więcej o godzinie ósmej, w
zależności od służb (wachty spożywają posiłki w różnych kolejnościach) Do południa
trwają roboty bosmańskie lub wykłady o morzu, wachta ma pracę na statku. O godz.8:00
jest zawsze uroczyste podniesienie bandery. Służby dobowe to przede wszystkim: siłownia,
dyżury w kuchni i mesie studenckiej bądź załogowej, w korytarzu lub "na
sterze" i "oku". Obiad kandydaci mają z reguły około 11-12, kolację zaś
o 17:30 lub o 18:00. Na statku śpi się po 4,5 godziny na dobę, dlatego wielu tego tempa
nie wytrzymuje. "Psia wachta", trwająca od godz. 24 do 4 jest bardzo męcząca,
gdyż jest to okres najbardziej wzmożonego zmęczenia, a na służbie, niestety, trzeba
czuwać bez ustanku. Każada wachta służbowa ma przydzielonego oficera statku i bosmana -
człowieka od prac pokładowych. Wszystkie wachty, bez względu na wykonywany dyżur
podczas alarmów, które dzielą się na pożarowy, żaglowy, łodziowy i wodny, zobowiązane
są zgłosić się na alarm. Każda wachta posiada swój maszt do obsługi w kolejności:
fok, grot, kroic. Nie chcę ukrywać, że wiele prac pokładowych jakie daje nam bosman są
bez sensu i niczemu nie przydatne, mają jedynie wypełnić czas, którego i tak jest
bardzo mało, np. trzy razy dziennie czyszczono tabliczki na nadbudówce nawigacyjnej.
mimo to praca na żaglowcu nauczyła mnie współdziałania z innymi. Ma ona także ujemne
strony - przy niektórych pracach zwłaszcza bosmańskich, nauczyłem się je wykonywać
powoli, pozorowałem głównie dlatego, że obawiałem się, że po skończeniu pracy
dostanę inną - jakąś bezsensowną. Myślę, że tej pracy jest niekiedy za dużo, nie
mamy czasu na odpoczynek i potrzeba rozrywki..."
- "Właściwie nie miałem konkretnie sprecyzowanych oczekiwań związanych z
rejsem na "Darze". Od kilku lat marzyłem o rejsie na białej fregacie lub innym większym
statku żaglowym, dlatego też z wielką radością przyjąłem wiadomość, że zdałem
egzaminy do WSM i popłynę w rejs na "Darze Młodzieży". Przede wszystkim chciałem
zasmakować życia na żaglowcu. Wydaje mi się, że moje doświadczenia na
"Darze" pokryły sie z moimi oczekiwaniami. Przeżycia psychiczne w pierwszych
dwóch tygodniach rejsu, samo wejście na pokład "Daru" i zajęcie miejsca w
kubryku, były dla mnie wydarzeniem miłym. Poznałem już dosyć podstawowe prace
marynarskie w szkole średniej (liceum Morskie) więc nie były one dla mnie nowością.
Jednakże w szkole nie miałem takiego kontaktu z morzem. Niewątpliwie wielkim przeżyciem
była praca na rejach, początkowo "najadłem się" sporo strachu przy wyjściach
na reję, szczególnie bombram, ale po kilku wejściach zaczęło mi się to wydawać
normalne. Dużą radość sprawiło mi długo oczekiwane, po postojach w Gdyni, wyjście w
morze. Przede wszystkim dlatego, że jestem człowiekiem, który dobrze czuje się na
nieograniczonej przestrzeni. Praca na statku nauczyła mnie przede wszystkim
zdyscyplinowania [...] Wachta w godzinach 4-8 pozwoliła mi przyzwyczaić się do
rannego wstawania, a z natury jestem śpiochem. Praca na masztach pozwoliła opanować swój
strach przed wysokością i w ogóle do panowania nad sobą. W porcie Leningrad i w mieście
najczęściej byliśmy uważani za marynarzy z krajów zachodnich i najczęściej z
Wielkiej Brytanii. W moich rodzinnych stronach, gdzie zawód marynarza jest bardzo rzadko
spotykany, zostałem przyjęty z zainteresowaniem i ciekawością (ze względu na
umundurowanie)."
- "Myliłby się ten, kto wkraczając w mury uczelni morskiej uznałby naukę w
niej jedynie jako sposób spędzenia kilku lat po maturze. Tak jak każdy student , który
powziął odważną decyzję o wyborze kierunku studiów i wiąże to ze swoim dalszym życiem,
tak student, czy też kandydat do uczelni morskiej, musi jeszcze poważniej zastanowić się
nad wyborem, którego dokonał. Dodatkowym bodźcem, który ma mu to umożliwić jest
obowiązkowy rejs kandydacki - miesiąc rozrachunku z tym co wiąże cię z morzem, a co
jednak mnie od niego rozdziela. Jest to dla mnie ciężki okres, decydujący o dalszym życiu -
szkoły pod żaglami. Szkoły, po raz pierwszy zaznanego twardego chleba. Dla człowieka z
głębokiego lądu, który nie zetknął się jeszcze z tak szeroko pojętą dyscypliną i
odpowiedzialnością zarazem, może to być naprawdę ciężki okres. Ale prześledźmy
"szeregowe godziny" pracy, wypoczynku i nauki kandydatów na statku szkolnym, których
życie zostało zamknięte w godzinach twardego harmonogramu statkowych służb. W zależności
od tego czy statek stoi w porcie, czy też wypełnia swoje powołanie, czyli żagluje,
codzienność kandydata układa się bardzo różnie. Ściśle określony, ramowy rozkład
dni wytycza "kierunek, postępowania ludzi, którzy mogą tu albo zmięknąć i
zrezygnować", albo stwardnieć na tyle, aby na można było powiedzieć, że nadają
się do tego zawodu. Wszystko co robi się na statku, w przeważającej mierze robi się
dla siebie i dla statku na którym płynie. Wstając o godz. 6:00, wykonując niezbędne
czynności związane z toaletą osobistą czy też utrzymaniem porządku w kubryku, pracuje
dla siebie. Ale po podniesieniu bandery staje na zbiórce obejmując wachtę staje się już
człowiekiem niejednokrotnie odpowiedzialnym za życie swoich kolegów. Pobudka,
gimnastyka poranna, śniadanie w mesie to czas, który jest krótkim okresem przygotowującym
do naprawdę ciężkiej pracy pokładowej bądź też do objęcia służby wachtowej.
Cztery godziny wytężonej pracy skłania niejednokrotnie do różnych refleksji związanych
z pobytem na statku czy wręcz prawidłowym wyborem dalszego życia związanego z morzem.
Po odbyciu obowiązkowej służby kilkadziesiąt minut wolnego czasu najczęściej zabiera
sen. Ale to życie marynarza jest twarde i zawsze dokładnie zaplanowane. po krótkim
odpoczynku dalsze zajęcia bądź w formie dodatkowej pracy u bosmana, wykładów
teoretycznych np.o historii Polskiej Marynarki Handlowej. W zależności od pogody prace te
są bardziej lub mniej przyjemne. Przy spokojnej pogodzie praca upływa w miarę szybko,
ale gdy przyjdzie pracować czy pełnić służbę przy dużej fali, sztormowej pogodzie,
uciążliwe warunki wpływają w dużej mierze na efektywność wykonywanej roboty. Prace
pokładowe w takim przypadku stają się jednocześnie wykonywaniem powierzonych obowiązków,
"walką o utrzymanie spożytego posiłku" i pionowej pozycji. Każdy schodzący
z wachty lub kończący pracę, choćby miała być ona mało uciążliwa i przyjemna to
jednak najpoważniej ją traktuje. Jest odpoczynek, słusznie nazwany regeneracją sił.
Życie kandydata (również) wiąże się z odpoczynkiem czynnym w postaci różnego
rodzaju gier zespołowych, czytania książek, oglądania programów telewizyjnych czy też
usilnego poszukiwania ciekawych, najlepiej krajowych programów radiowych. Dobrze jest,
gdy nie zakłóca tej sielanki alarm do zagli albo szalupowy. Ale jesteśmy kandydatami na
szkolnym statku żaglowym, czyli codzienna praca z żaglami stanowić powinna przyjemność
z dobrze spełnionego obowiązku i pocieszająca piękność fregaty pod pełnym ożaglowaniem."
Praktyka morska na I roku, rejs do Japonii 28.12.1996 - 20.08.1997:
- "Postój "Daru" w Dżibuti umożliwił nam krótkie przebywanie na lądzie
stałym. Wychodząc z tego portu wiedzieliśmy, że rozpoczęliśmy najdłuższy przelot
tego rejsu - skok przez Ocean Indyjski aż do Singapuru. Po kilku dniach na Oceanie
indyjskim zaczęła nam doskwierać statkowa monotonia. Młodość buntowała się przeciw
ograniczeniom, pragnęła swobody. Morze jednak nie znosi dowolności. Wymaga podporządkowania
się obowiązującym schematom. Dla nas to było ni do zniesienia. Zderzenie lądowych
przyzwyczajeń ze statkową rzeczywistością wywoływało frustrację. Stawaliśmy się
wybuchowi, skorzy do konfliktów. Często popadaliśmy w chwilowe odrętwienie, opanowywało
nas od czasu do czasu zniechęcenie. Wydajność pracy znacznie zmalała. Wzrosła
natomiast temperatura międzyludzkich stosunków. O kłótnie było coraz łatwiej.
Narzekaliśmy na wszystko. Nerwy napinały się coraz bardziej. Zbliżał się moment
krytyczny, gdy odporność psychiczna nie wytrzyma ich energii. Sytuacja nie była łatwa. Argumentacja
o wychowaniu nas na "twardych ludzi morza" nie trafiała do nas, gdy kary sypały
się na nasze głowy jak z rękawa. Rozkazy chiefa przynosiły kolejne "oskary".
"Nagrodą" były głównie dodatkowe godziny pracy, rzadziej kary BW (bez wyjścia)
w najbliższym porcie. Podpaść zaś było bardzo łatwo. Wystarczyło niedokładnie zasłać
koję, nie sprostać obowiązkom dyżurnym, zostawić bałagan w szafce, a nawet... trzasnąć
drzwiami. Płynęliśmy nieprzerwanie do przodu. Tylko część trasy przebyliśmy pod żaglami,
wykorzystując każdy podmuch sprzyjającego wiatru. Mijały kolejne dni, podobne do
siebie jak kartki z kalendarza. Powoli, systematycznie zmniejszała się odległość do
Singapuru. Organizowaliśmy sobie czas tak, aby jak najmniej rozmyślać. Wielu z nas
systematycznie ćwiczyło, inni wykorzystywali czas wolny aby odespać wachty. Tworzyliśmy
nowe tradycje. Nie opuszczał nas bynajmniej humor. Fakt, często był to czarny humor,
ale śmiać uczyliśmy się ze wszystkiego. Odrywaliśmy się od wszechogarniającej nas
monotonii jak tylko potrafiliśmy. Wydarzeniem stało się zorganizowanie "żywego
napisu". Trzy dni trwały prace nad wygoleniem na studenckich głowach liter, które
ułożyły się w napis "S/s DAR MŁODZIEŻY SAIL OSAKA". Niestety, litery zniknęły
z głów już następnego dnia, ale dziesiątki zdjęć nie pozwolą zapomnieć o tym
oryginalnym pomyśle. Dodatkowym plusem tej sytuacji było to, że duża część studentów
pokazała się na ulicach Singapuru nie tylko w jednakowych mundurach, ale i fryzurach.
Komendant kazał przygotować statek do regat i parady w Osace, zarządzał ćwiczebne
stawianie się i zrzucanie wszystkich żagli. Pomysł, dzięki któremu zmusił nas do
największego wysiłku był równie stary co skuteczny. Wystarczyło ogłoszenie międzywachtowych
zawodów w obsłudze żagli. Nic nas tak bowiem nie mobilizuje, jak możliwość wykazania
swojej wyższości nad innymi. Nie szczędziliśmy więc dłoni i wysiłku. Na czas
wykonania tego zadania koncentrowaliśmy się maksymalnie. Działaliśmy szybko, choć nie
unikaliśmy potknięć. Kolejne ćwiczenia miały je jednak eliminować tak, aby na regaty
wszystko było elegancko. Ostateczne postawienie wszystkich żagli rejowych zajęło nam
ok. 2 minut. Wynik przyzwoity, choć oczywiście wymagający poprawienia. po minięciu
Indii, Ocean Indyjski jakoś nie raczył nas sprzyjającymi wiatrami. Owszem, pływaliśmy
trochę na żaglach, częściej jednak korzystaliśmy z silnika." - wypowiedź
studenta I roku nawigacji Radosława Osińskiego, opublikowana w "Dzienniku Bałtyckim"
23.03.97
Opinie studentów V roku nawigacji z 1997r na temat praktyk morskich na
"Darze" i ich wpływu na kształtowanie osobowości. Wypowiedzi te pokazują iż
dystans czasowy pokazuje plastyczność postaw - od zachwytu na I roku, poprzez realia
(ocena po II roku) do pełnej akceptacji zawodu marynarza na V roku.
- "[...] Na pierwszym roku odbyłem praktykę miesięczną, na drugim zaś
praktykę dwumiesięczną. Myślę, słyszę zresztą podobne opinie o sobie, ze pobyt na
statkach mnie uciszył. Człowiek staje się bardziej pokorny, statek nauczył mnie
wygospodarowania dla siebie swojego, intymnego, prywatnego czasu, ze względu na
intensyfikację zajęć na pokładzie. Zauważyłem również, że podchodzę do innych
ludzi np. podczas pierwszych kontaktów z rezerwą - myśle, że spowodował to statek.
Przyczynami rezerwy było: rozczarowanie co do jedności "braci żeglarskiej",
ze względu na kradzieże pieniędzy; brak kompetencji, wielu ludzi, którym na statku się
podlegało, było, jak się mówiło "oderwanych od łopaty", bardzo mnie to
odrzucało od stosunków statkowych; ucieczka w siebie, rysowałem, pisałem wiersze i więcej
listów do domu, fajne chwile koleżeństwa (grupy brydżystów, żarty, wspólne "akcje"),
ale i także negatywny (pozytywny?) podział na wachty współrywalizujące ze sobą (często
nie fair); spełnienie się jako "facet, męski, pokorny, mocny, szczery, otwarty -
taki jak chciałbym być."
- "[...] Na I i II roku byłem już ukształtowanym człowiekiem, może niezbyt
świadomym do końca, co oznacza praca na morzu, ale posiadającym już jakieś własne
poglądy, mocno osadzone cechy osobowości. "Dar" to "inny" statek -
statek z dużą załogą, wśród której przewagę mają studenci. Zwyczaje na nim panujące,
nastawienie niektórych członków załogi, często opryskliwe, może czasami wrogie,
powoduje, że studenci zaczynają stanowić jedną grupę złączoną wspólną pracą i
życiem. Aby wszystko szło w tej grupie jako tak, potrzebna jest chyba odrobina życzliwości
i zrozumienia, a także zwyczajna umiejętność wspólnego życia, czasami może i
ugodowość. "Dar" nauczył mnie, a właściwie zwiększył moje poczucie obowiązkowości.
nie jest tych obowiązków studenta zbyt dużo, ale jakieś są. Praca na wysokości wraz
z kolegami wymaga choć krzty odwagi i odpowiedzialności. W wykonywanej pracy należy być
raczej obowiązkowym [...]"
- "Po pierwszym roku studiów praktyka trwała po 29 dni. Statek odwiedził 2 razy
Niemcy, Holandię, Wielką Brytanię i Norwegię. Po drugim roku studiów praktyka trwała
59 dni, a w tym czasie statek zawinął do Szczecina, odwiedził Niemcy, Wielką Brytanię
i Irlandię. Był to pierwszy tak długi pobyt poza domem (i krajem) więc na pewno w
jakimś stopniu wpłynął na psychikę. Poza tym sam fakt podróży statkiem na tak
dalekiej trasie nie pozostał bez znaczenia. Jako dodatni wpływ "Daru" należy
uznać sam sposób w jaki studenci żyją tam i pracują. Mieszkanie w grupie, może często
dość uciążliwe, uczy jednak pewnego obcowania z innymi ludźmi, co w przyszłości będzie
bardzo istotne. Poza tym sama praca na rejach uczy odwagi, pozwala na poznanie własnych słabości.
Człowiek jest przecież mobilizowany opinią innych kolegów i to co robi, podlega ciągłej
ocenie. Słabość może być potraktowana jako brak przynależności do społeczności
akademickiej."
OPRACOWANIE: "KTOSIA"
na podstawie: "Jednostki żaglowe w szkoleniu kadr marynarskich i kształtowaniu postaw młodzieży", praca zbiorowa wydawnictwa AMW