KARY NA DAWNYCH ŻAGLOWCACH
Życie na lądzie w XVI i XVII w. było dziwną mieszaniną miłych sonetów i ballad
z niewiarygodnym brudem, brutalnością i okrucieństwem a warunki, uważane wtedy za
najzupełniej normalne, doprowadziłyby jako tako wrażliwego człowieka naszych czasów
do rozpaczy.
Na pokładzie ówczesnych żaglowców był jednak tylko brud i okrucieństwo a wrażeń tych
nie pomniejszały żadne "okoliczności łagodzące". Jednakże wśród dziesiątków
czy setek mężczyzn, stłoczonych na niewielkiej przestrzeni, brudnych, źle odżywianych i ubranych, o
często kryminalnym pochodzeniu trzeba było stosować różne, najczęściej bardzo brutalne
kary.
Znana wszystkim chłosta była zjawiskiem codziennym, chociaż dopiero w końcu XVIII w. stała
się własciwie sztuką kunsztownie opanowaną przez oprawców. Marynarz mógł otrzymać chłostę
jeżeli się opóźniał w czasie wchodzenia na reje lub schodzenia z nich. Nie była ona niczym
niezwykłym a wykonywana w obecności załogi znaczyła akurat tyle, co w dzisiejszej marynarce areszt.
Zwykłe zanurzenie, powtarzane trzy-cztery razy, czekało tego marynarza, który rzucił się
z nożem na swego kolegę; tych także, którzy nie utrzymywali w porządku swej broni i pozwalali jej
pokryć się rdzą, lub tych, którzy po kryjomu zaglądali do baryłek z winem czy wodą, przeznaczoną
dla załogi. Nieco później, kiedy palenie tytoniu rozpowszechniło się wśród wszystkich marynarzy,
żeglarzowi, którego złapano na paleniu po zachodzie słońca, groziło również zanurzenie w wodzie.
Oczywiście, kary za palenie musiały być bardzo surowe, ponieważ ogień na pokładzie drewnianego
okrętu był najstraszniejszym wypadkiem, jaki mógł się zdarzyć.
Jeżeli przewinienie było zbyt poważne, żeby można było odpokutować za nie karą zanurzenia, lub
też winowajca znany był ze swego "uporu", skazywano go wtedy na przeciągnięcie na linie pod
kilem. Była to operacja dość skomplikowana. Ręce i nogi skazanego wiązano a do nóg
przywiązywano linę, którą prowadzono pod kilem okrętu i przez blok umieszczony na końcu jednej
z rej. Następnie wyrzucano skazańca za burtę i wyciągano do góry z drugiej strony okrętu. To,
co pozostawało z niego po tej operacji (często tak był pokaleczony muszlami i zardzewiałymi
gwoździami kadłuba, że umierał z upływu krwi), oddawano lekarzowi okrętowemu, który przemywał
rany mieszaniną wody i rumu i pozostawiał nieszczęśliwca własnemu losowi. W zależności od swych sił
żywotnych człowiek ten mógł się wylizać lub umrzeć.
Jeżeli wskutek jakiejś sprzeczki dochodziło między marynarzami do przelewu krwi, wtedy temu, który
rozpoczął walkę, przygważdżano rękę do masztu nożem, którym się posługiwał w bijatyce.
Musiał tak stać, dopóki sam sobie nie wyciągnął noża z rany, ponieważ przepisy dyscyplinarne wyraźnie
zabraniały jego kamratom okazywanie mu pomocy. Jeżeli miał nieszczęście zabić swego przeciwnika,
wtedy przywiązywano go do trupa i wraz z nim wyrzucano za burtę.
Inną karą śmierci na pokładzie była szubienica. Na rejach, które spełniały jej funkcję,
wisiało czasami po kilkunastu ludzi naraz. Szubienicą karano zarówno bunt jak i tchórzostwo.
W ten sam sposób karano oszustwo werbunkowe, polegające na zaciągnięciu się na listę załogi
u kilku kapitanów jednocześnie, za co ochotnikowi przypadało wynagrodzenie (w tym wypadku pobierane
wielokrotnie). Kiedy coś podobnego wychodziło na jaw, winowajców wieszano bez badania i w ogóle
bez wytaczania im procesów. Cóż, żadna kara nie była dość surowa dla złoczyńcy, uszczuplającego
w taki sposób królewską lub armatorską kieszeń.
Ciekawy przepis istniał we francuskiej marynarce, a na który nie natrafiono we flocie
angielskiej czy holenderskiej. Specjalny edykt wielkiego kardynała Richelieu groził szubienicą
każdemu marynarzowi, który zbyt pośpiesznie ważył się złożyć pisemną skargę na przełożonego
oficera z powodu złego traktowania. Nic więc dziwnego, że lądowa ludność wolała się trzymać
z dala od własnej marynarki a Francja miała zawsze duże trudności przy werbunku rekrutów
dla swej floty.
OPRACOWANIE: "BAKSZTAG"
na podstawie: H.W. van Loon - "Dzieje zdobycia mórz" w: Lew Kaltenberg - "Czarne żagle czterdziestu mórz"