KONSERWACJA  I  OCHRONA  KADŁUBA

i związana z tym jego barwa

Od najdawniejszych czasów używano środków impregnacyjnych w celu zwiększenia odporności drewnianych części okrętu. Jednym z pierwszych była smoła pochodząca z destylacji drewna, używana również do uszczelniania poszycia. Barwa jej była w zasadzie czarna, jednak zależnie od stopnia rozcieńczenia tłuszczem zwierzęcym lub olejem można było uzyskać ciepły odcień brązu lub barwę żółtawą. Barwy te przeważały więc przy malowaniu kadłubów starych okrętów. W czasach późniejszych do części nadwodnej kadłubów stosowano farby olejne.
Dodatkowym zabezpieczeniem przed wodnymi pasożytami, wodorostami i muszlami była rdza pochodząca z gwoździ, którymi przybijano poszycie do szkieletu (poszycie karawelowe, diagonalne). Miały one specjalne, bardzo szerokie łebki, uodpornione odpowiednimi zabiegami na korozję. Wbijano je w poszycie co kilka centymetrów. Rdza, która je powoli pokrywała, rozszerzała się na całą powierzchnię drewnianego kadłuba.
Dodatkowo deski dna pokrywano szarożółtą farbą ze smoły drzewnej i siarki, często stosowano również łój zwierzęcy lub mieszaninę siarki, tranu, sadzy i węgla drzewnego. Podobny skutek uzyskiwało się przez pokrycie dna wapnem.

W czasach rzymskich stosowano już podwójne poszycie w ten sposób, że pokrywano szkielet okrętu oszalowaniem zewnętrznym i wewnętrznym, uszczelniając szczeliny między deskami kalafonią lub sierścią zwierzęcą nasyconą smołą. Tych samych materiałów używano przy uszczelnianiu poszycia wewnętrznego. Dna statków zaczęto pokrywać w tym czasie cienkimi płytami z ołowiu lub cyny. Stosowano również malowanie dna wapnem, które w tym wypadku miało barwę niebieskobiałą.

Karaki Vasco da Gamy ("Sao Gabriel" i "Sao Rafael" - 1497) zaprojektował i budował inny znany podróżnik - Bartolomeo Diaz. Według zapisków uszczelniono je pakułami z tłuszczem i niegaszonym wapnem, co miało zapobiec toczeniu drewna przez świdraki. Od wewnątrz styki klepek zabezpieczono listwami, ołowianą blachą na zewnątrz, a dna i burty statków pokryto mieszaniną smoły, łoju i tranu.

Protoplasta angielskich liniowców - galeon "Ark Royal"”, zbudowany w 1587 r. miał kadłub nacierany mieszaniną oleju, tranu, żywicy i terpentyny.
Budowany nieco wcześniej polski galeon "Smok" miał spoiny klepek burtowych i pokładowych "udychtowane" włóknem z konopii a całość smołowano na gorąco i zużyto do tego celu 36 beczek smoły...

Aż do końca XVIII wieku dość nieskutecznie walczono ze świdrakami i innymi pasożytami niszczącymi klepki poszycia dna. Przez pewien czas używano podobnie jak w starożytnym Rzymie blachy ołowianej, później zaczęto stosować pasy blachy miedzianej. Blacha faktycznie chroniła przed pasożytami ale w błyskawicznym tempie korodowały żelazne śruby i nity. Trzeba je więc było zastąpić miedzianymi.
Miedziana blacha zmniejszyła też obrastanie dna wodorostami, tym samym wzrosła średnia prędkość okrętów. Jako ciekawostkę można dodać, że jeden z pierwszych ataków łodzi podwodnej nie udał się właśnie dzięki takiemu zabezpieczeniu dna. Otóż podczas wojny Stanów Zjednoczonych z Anglią amerykańska jednoosobowa łódź podwodna "Turtle" podpłynęła pod kadłub blokującej rzekę fregaty "Eagle". Jej zadaniem było podczepienie miny pod kadłubem. Do tego celu wyposażono "Turtle" w specjalny świder. Jednakże miedziane poszycie dna fregaty okazało się za twarde.

Uszczelnianie pakułami spoin w drewnianym kadłubie a później zalanie spoiny smołą miało swoje tajemnice. Najpierw pakuły lub targan. Na dawnym żaglowcu robiło się je z nitek mozolnie wyciąganych ze starych, zużytych lin konopnych lub manilowych. Była to stara, tradycyjna kara w marynarce wojennej: skazany na uwięzienie marynarz musiał wysupłać funt pakuł dziennie. Było to również zajęcie dla wielu starych, niedołężnych ludzi w wytwórniach lin na lądzie. Przy uszczelnianiu pracowało zawsze dwóch ludzi (dziewiętnastowieczne stocznie nieźle płaciły za tę robotę). Jeden przykładał do spoiny tzw. uszczelniak, rodzaj szerokiego dłuta, a drugi w odpowiednim momencie uderzał w nie ciężkim, dębowym młotem, zwanym ubijakiem i wbijał pakuły w szew. Cała praca miała swój rytm, nic więc dziwnego że śpiewano przy niej odpowiednie szanty.
Przy okazji ciekawostka językowa. "Between the devil and blue, deep sea" w słownikach angielsko-polskich tłumaczy się jako "między młotem a kowadłem", chociaż jest to zbyt mocne określenie. Zwrot ten określa raczej sytuację niezręczną i niewygodną. Devil w marynarskim slangu to pierwsza spoina poszycia, idąca od kilu, albo spoina między okrężnicą i skrajną klepką poszycia burtowego. I jedna, i druga sprawiały wiele trudności przy uszczelnianiu. Ludzie pracowali w karkołomnych pozycjach, albo przegięci przez jufersy i tarlepy na burcie, albo zawieszeni tuż nad wodą w czasie karenażu (głębokie przechylenie na jedną burtę statku na płytkiej wodzie w celu oczyszczenia lub naprawy kadłuba). Być może stąd wzięła się też nazwa devil - diabelski szew, diablo trudny do uszczelnienia.
Z dawnych prac szkutniczych pochodzi jeszcze jeden zwrot w marynarskim slangu sprzed lat: "to pay the devil and no pitch hot". To jest dopiero "między młotem a kowadłem" - zalać diabelski szew, a tu ani kropli gorącej smoły!

OPRACOWANIE: "BAKSZTAG"

Strona główna / Trochę techniki / Konserwacja i ochrona kadłuba